piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział drugi

„Będę cię kochać do końca życia.
A jeżeli jest coś potem,
będę cię kochać także po śmierci.
Czy mnie rozumiesz?”
- Jonathan Carroll
Rok 1941
            Wszystko toczyło się nie tak jak powinno. Janek nie żył i nie była w stanie tego zmienić, a bardzo chciała. W jednej chwili cały świat drobnej, ciemnowłosej dziewczyny zawalił się. Miała nadzieje, że ranek nigdy nie nadejdzie, że na zawsze zostanie chwila, w której poznała Janka. Tak bardzo chciała się cofnąć do tego momentu. Chciała znowu być z nim i tylko z nim. Janek nie poszedł do wojska, jako ochotnik, ani nie został przyjęty w poborze. Miał wrodzoną wadę serca, która uniemożliwiała mu walczenie o wolność ojczyzny. Zaczął studiować historię, której nie skończył i nigdy nie będzie miał już takiej możliwości. Został zabity tylko, dlatego, że według Niemców był Żydem i postanowił stanąć w obronie ciężarnej kobiety. Nie mogła w to uwierzyć. To przerastało jej najśmielsze myśli. Wojna była złem. Złem, które rozprzestrzeniało się po świecie z prędkością światła.
            Zofia leżała w pokoju, w który dzieliła z Urszulą od zawsze. Zasłony mimo tego, że było już grubo po godzinie policyjnej dalej były zasłonięte. Brunetka leżała skulona twarzą do ściany. Nie płakała, brakowało jej łez. Nie miała siły wstać. Nie chciała wstać. Nadal miała na sobie błękitną sukienkę, którą założyła dzień wcześniej na akcję. Włosy wypięły się z uczesania. Noc była dla niej koszmarem. Sen przeplatał się z rzeczywistością i wspomnieniami. Nie wiedziała, co jest jawą, a co prawdą. Czuła, że z natłoku emocji, że eksploduje.
            Usłyszała pukanie do drzwi, które zignorowała. Ula, gdy tylko wstała próbowała namówić ją do wstania, ale kompletnie jej nie słuchała. Nie chciała brać już w nim, czym udziału. Chciała po prostu, żeby wszyscy dali jej święty spokój. Pukanie się ponowiło. Kolejny raz je zignorowała. Zastanawiała się jak bardzo jej siostra nie rozumie tego, że ona kompletnie nie ma ochoty na nowy, cudowny dzień. Ktoś wszedł do pokoju. To nie były kroki Urszuli, lecz matki. Kobieta usiadła na łóżku, które lekko zatrzeszczało pod ciężarem jej ciała. Dziewczyna poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń matki. Nawet ten drobny gest nie pomógł Zosi. Czuła, że jej świat się zawalił w dniu, kiedy serce Janka przestało bić i nawet walka o wolną i niepodległą Polskę przestała mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie.
- Zosiu, musisz wstać – usłyszała łagodny i czuły głos rodzicielki.
- Nie chce – wyszeptała nim głos zaczął się jej łamać a ciałem nie zaczęły wstrząsać kolejny spazm płaczu.
- Córeczko – powiedziała kobieta i przytuliła dziecko do siebie. – Jesteś młoda, całe życie przed tobą.
- Jakie życie? Pod okupacją? Z Niemcem czekającym na rogu, żeby zastrzelić każdego jak psa? Takie życie? Bezsensu jest takie życie – powiedziała i odwróciła się w stronę matki.
- Wiem, ale jesteś młoda. Polska jeszcze będzie wolnym krajem, a ty chyba, masz dziś być czyimś łącznikiem – rzekła matka.
- Skąd… Skąd ty wiesz? – spytała zaskoczona Zosia.
- Myślisz, że twoja matka jest tak głupia, żeby nie wiedzieć, że jej dwie córki nie umieją, siedzieć bezpiecznie w mieszkaniu, gdy kraj ich potrzebuje?
- Mamo to nie tak… Ja i Ula… My… Nie mogłyśmy tak siedzieć spokojnie, gdy tata z Romkiem walczą o kraj. I na dodatek to zesłanie Janka do getta. Nie wytrzymałam tego – powiedziała Zosia i zaczęła ponownie płakać w ramionach matki.
            Kobieta kołysała swoje najmłodsze dziecko. Zosia była cudem. Po urodzeniu Romka i Urszuli pani Skotnicka miała nigdy więcej nie mieć dzieci. Po narodzinach starszej córki wystąpiły pewne komplikacje, z których wynikało, że kolejnych dzieci nie będzie. Jednak mimo wszystko pięć lat później okazało się, że za kilka miesięcy urodzi się kolejny mały cud. Amadeusz Skotnicki – ojciec dzieci był wniebowzięty. Od razu zakochał się po uszy w najmłodszej córce. Była jego oczkiem w głowie. Zosia była cudem, ale jednocześnie miała najwięcej wrażliwości z nich wszystkich. Była bezbronna jak kwiat. Cieszyła się każdym dniem, ale gdy przychodził deszcz z gradem wtedy nie była w stanie sama wstać.
- Spokojnie. Cichutko – kobieta głaskała córkę po ciemnych włosach. – Ubierz się i chodź do nas na śniadanie.
- Nie chcę.
- Chcesz. Bądź dzielna. Bądź ponad wszystko. Bądź jak skała – powiedziała matka i pocałowała córkę w czoło.
            Zosia wpatrywała się w kobietę dopóki ta nie zniknęła za drzwiami. Ból nie zelżał, ale nie liczyła wcale na to. Spojrzała na szafkę, która stała przy jej łóżku. Zauważyła, że znajduje się na niej gryps. Drżącymi rękami sięgnęła po niego. Ciążył jej w ręku. Miała wrażenie, że waży ponad sto kilo. To były ostatnie słowa Janka. Jedyna namacalna cząstka tego, że to on napisał. Wiedziała, że przeczyta go i włoży do reszty, które znajdowały się na dnie szafy. Z ręką na ramieniu otworzyła zwitek papieru.
Nie martw sie o mnie Najdrozsza. Wojna nie bedzie wiecznie trwac i w koncu razem pojdziemy do parku i usiadziemy na Naszej laweczce.
Kocham Cie, Janek.
            Kolejne łzy spłynęły po jej czerwonych policzkach. Doskonale wiedziała, o jakiej ławce mówi. Siadali na niej zawsze, gdy spacerowali po Warszawie. Po ich ukochanej Warszawie, która jeszcze była polska i nie spacerowali po niej Niemcy. Wstała i uklęknęła przy szafce, a następnie wyjęła najniższą szufladę. Wszystkie rzeczy, które leżały na jej dnie położyła na łóżku. Paznokciem podważyła dno i wzięła je do ręki. Jej jedyna skrytka. Tu schowała wszystkie pamiątki związane z Jankiem; w szufladzie z drugim dniem. Z ciężkim sercem dołączyła do reszty grypsów ostatni. Ten ostatni. Ten, który napisał nim zabili go Niemcy. Ten ostatni, który miał jeszcze zapach jego dłoni. Dłoni, które kochała. Dłoni, które zawsze odgarniały jej niesforny kosmyk włosów, który wymykał się z misternie ułożonej fryzury. Kolejna łza spłynęła z jej oczu. Otarła ją. Serce rozsadzał ból, a mózg nie rejestrował tego, co się stało.
            Minęło trzydzieści minut nim wyszła z pokoju. Oczy miała podpuchnięte, a nos czerwony. Założyła tego dnia sukienkę w kolorze ciemno zielonym, a włosy splotła w długiego warkocza. Niepewnym krokiem weszła do kuchni i usiadła przy stole. Ranny skoczek już tam był. Wyglądał znacznie lepiej niż dzień wcześniej. Uśmiechnął się pocieszająco do Zosi, a ona odwzajemniła gest czymś, co nawet nie przypominało uśmiechu. Urszula przytuliła siostrę do siebie. Chciała dać jej do zrozumienia, że jest tuż obok.
- Zjedz coś kochanie – powiedziała mama i postawiła jej przed nosem kubek z gorącą herbatą.
- Dziękuję – wyszeptała Zosia.
- To może ustalimy, co będziemy mówić o Kosie sąsiadom? – spytała Ula.
- Piotrek. Mam na imię Piotrek – powiedział mężczyzna.
- Zosia.
- Urszula. Dobrze, to formalności mamy za sobą. Masz być naszym kuzynem, tak?
- Tak mi powiedziano nim mnie przeniesiono. Przeprowadziłem się tutaj z Łodzi. Jestem pani siostrzeńcem – wyjaśnił Piotr.
- Dobrze, ale musisz mówić ciociu. Lepiej nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Masz dokumenty? – spytała pani Skotnicka.
- Nie. Mają dziś być dostarczone.
- Dobrze to jeszcze dziś nigdzie nie wychodzisz. Twoi rodzice zmarli kilka tygodni temu i zaproponowałam ci mieszkanie, dobrze?
- Idealnie – zgodził się mężczyzna.
- A jak twoje ramię? – spytała Zosia, chcąc udać zainteresowanie skoczkiem.
- Dziękuje, już dobrze. Świetnie mi je owinęłaś.
- Zosia zaczęła studiować medycynę, ale nie skończyła – wyjaśniła matka dziewcząt.
- Wojna – wyszeptała najmłodsza z towarzystwa, a potem spojrzała na zegar stojący w przedpokoju. – Muszę już iść – powiedziała i wyszła z pomieszczenia.
            W przedpokoju ubrała ciemny sweterek i założyła pantofelki. Spojrzała w lustro. Czuła na sobie wzrok mężczyzny, który miał być jej ‘kuzynem’. Był wysoki i dobrze zbudowany. Oczy w kolorze zielonym uważnie lustrowały każdy jej ruch. Mocno zarysowana szczęka dodawała mu tylko męskości. Było w nim coś przyjaznego i jednocześnie demonicznego. Nie wyczuła jednak, żeby miał wobec nich jakieś złe intencje. Podobnie jak jej rodzina i on walczył o wolność Polski.
Na ramię założyła czarną torebkę i wyszła z mieszkania. Uderzył ją chłód korytarza. Pewnym krokiem wyszła z kamienicy. Na dworze nie było za ciepło, ale jej to nie przeszkadzało. Spokojnym krokiem skierowała się w stronę Zamku Królewskiego. To tam miała spotkać się ze skoczkiem, którego miała zaprowadzić do jego nowego lokum. Echo stukotu obcasów odbijało się od chodnika. Mijała ludzi, który podobnie jak ona mieli swoje dramaty. Nie była jedyną, która w wojnie straciła kogoś bliskiego. Szła powoli. Nie spieszyła się nigdzie. Mijała również niemieckich żołnierzy. Bała się ich. Jednak miała ich zawsze z podniesionym czołem. Nie była wtedy arogancka. Po prostu nie zamierzała pokazywać, że się ich boi. Przecież nie robiła nic złego. Mogła spacerować po ulicach do czasu godziny policyjnej. Najgorsze były jednak łapanki [1]. Wtedy każdy walczył o to żeby schować się gdziekolwiek byle tylko nie zostać złapanym przez Niemców. Łapanki to było jedyne niebezpieczeństwo ulicy. Dotarła pod zupełnie zniszczony Zamek Królewski. We wrześniu 1939 r. spłonął on po bombardowaniach niemieckich, a gdy tylko wojska III Rzeszy weszły do stolicy zaczęły się grabieże Zamku. Zofia na własne oczy widziała jak Niemcy wywozili z tego zabytku najcenniejsze rzeczy. Przechodziła akurat wtedy obok Zamku, gdy zauważyła, co się dzieje natychmiast zaczęła uciekać w obawie, że Niemcy ją złapią. Była wtedy tylko dziewczyną, która dopiero wkraczała w dorosłe życie. Nie chciała tego od razu stracić.
Poprawiła pasek torebki na ramieniu. Nie wiedziała jak wyglądać miał skoczek, którego miała doprowadzić do miejsca kryjówki. Miała tylko umówione hasło, które znała tylko ona i on. Dla niepoznaki spacerowała i podziwiała gołębie szukające ziaren w bruku. W końcu przystanęła przy kolumnie Zygmunta III Wazy. Starała się nie robić gwałtownych ruchów, bo to tylko mogłoby wzbudził podejrzenia Gestapo [2]. W pewnym momencie ktoś dotknął jej ramienia, a ona podskoczyła ze strachu.
- To Pani szuka mebli do salonu? – usłyszała pytanie.
- Ale tylko sosnowych – odpowiedziała.
            Odwróciła się w stronę mężczyzny i ze zdumieniem stwierdziła, że to jest jeden ze skoczków, którzy wczoraj przywieźli swojego rannego kolegę. Był to wysoki brunet o ciemnych oczach. Na twarzy błąkał się delikatny uśmiech, jakby to wszystko, co toczyło się wokół nich było żartem. Nie mogła dłużej mu się przyglądać, bo musieli działać szybko. Ujęła go pod ramię jak zakochana dziewczyna swojego ukochanego i na twarz przywołała uśmiech, którym zawsze obdarowywała Janka. Na samo wspomnienie ukochanego jej serce przeszył ból, a ciało przeszedł dreszcz. W oczach pojawiły się łzy. Zaczęła szybko oddychać, by tylko nie zacząć płakać.
- Musimy iść – powiedziała drżącym głosem, który cały czas próbowała opanować.
- Już tu jestem. Nie denerwuj się – powiedział tak jak mężczyzna pociesza kobietę i poklepał jej rękę, którą ujęła jego ramię.
- Przepraszam.
- Masz smutne oczy.
- Mów o czymś wesołym – powiedziała i udała, że powiedział jej coś uroczego, bo spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
            Udawali po prostu zakochaną parę. Ona jednak nie była w stanie udawać, że jest szczęśliwa. Gdy tylko przypomniała sobie o Janku wszystko wróciło. Fala bólu przechodziła przez jej ciało raz po raz. Miała ochotę krzyczeć, ale to zwróciłoby tylko ich uwagę. Wtedy z pewnością dopadliby ich Niemcy. Dlatego przyśpieszyła kroku. Wiedziała, że im szybciej dotrze do miejsca przeznaczenia tym szybciej skończą się jej katusze. Skoczek mówił, o czym, ale ona kompletnie go nie słuchała. Co jakiś czas tylko wymuszała uśmiech, by potem znowu powrócić do świata własnych myśli i bólu.
___________________________________________________________
[1] Nazwa (pierwotnie potoczna) jednego z głównych sposobów używanych przez Niemców podczas II wojny światowej dla zatrzymania na ulicach okupowanych miast większej liczby przypadkowych przechodniów w celu uwięzienia ich, przesiedlenia, umieszczenia w obozach koncentracyjnych bądź skierowania na przymusowe roboty do Niemiec.
[2] Niem. Geheime Staatspolizei, Tajna Policja Państwowa – tajna policja utworzona w nazistowskich Niemczech 26 kwietnia 1933, która w sposób bezwzględny zwalczała wszelkie przejawy oporu, rozwiązana wraz z upadkiem III Rzeszy w 1945 roku.
____________________________________________________________
Ten rozdział pisałam wyjątkowo długo. Chyba ponad jakiś tydzień. Chciałam dać opis zrujnowanej Warszawy, ale nie mogłam się na tym skupić. W następnych rozdziałach postaram się to nadrobić. Opowiadanie będzie z pewnością podobne do „Czasu honoru”, ale nie mam zamiaru go kopiować. Planuję bardziej skupić się na uczuciu, w czasie II wojny światowej niż na zadaniach Cichociemnych. 
Ku pamięci tych, którzy walczyli o wolną Polskę w 70. rocznicę Powstania Warszawskiego. 

Oddzielili cie, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.
Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,
gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.
Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,
przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pekło?
20. III. 1944 r.
- Krzysztof Kamil Baczyński "Elegia... (o chłopcu polskim)"

9 komentarzy:

  1. Ja wiem! Ja już wszystko wiem - na tym opowiadaniu będę beczeć co odcinek, wiem to na pewno! I mówiłam Ci już, że za te opowiadanie Cię normalnie uwielbiam - bo to są tak bardzo moje klimaty! Wojna, partyzantka, intryga, patriotyzm - no to coś dla mnie!

    Szkoda mi Zosi, mogę się tylko domyślać jak musi się czuć żyjąc ze świadomością, że jej kochany zginął w sumie bez powodu! No bo przecież co to za powód? Że okazał się mężczyzną, że stanął w obronie kobiety?! Zachował się jak powinien i zginął jak bohater!

    No proszę, a my mamy jeszcze jednego lotnika, który czyżby odgrywał jakieś ważniejsze role w życiu naszych sióstr?

    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Strata ukochanej osoby jest bardzo bolesna. Zwłaszcza w taki sposób jak tutaj - kiedy jedynym błędem była obecność w niewłaściwym miejscu i czasie, a ukarane zostało nie przestępstwo, ale ludzki odruch. Zosia jednak musi jakoś się podnieść po tej stracie i żyć dalej. Jest potrzebna nie tylko swojej rodzinie, ma także obowiązek, jaki sama sobie nałożyła - pomoc społeczeństwu walczącemu. Jest młoda i wierzę, że spotka jeszcze kogoś, kto mógłby być dla niej tak samo ważny jak Janek.
    Podobają mi się panowie skoczkowie, może akurat znajomość z nimi nie będzie się opierać tylko na współpracy i pomocy..?
    Cieszę się, że już opublikowałaś drugi rozdział. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń, oby nieco szczęśliwszy dla dziewczyn.
    Dziękuję za jeden z moich ulubionych wierszy Baczyńskiego na koniec!
    Pozdrawiam serdecznie, Anna. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Dziękuję Ci, że dałaś mi znać o tym opowiadaniu na moim blogu. Wiedziałam, że mi się spodoba, ale nie sądziłam, że aż tak! Jest strasznie wciągające, nie można od niego się oderwać. Piszesz naprawdę świetnie i to jest godne podziwu. Dobry pomysł z wyjaśnieniami niektórych słów - w końcu nie wszyscy muszą je znać.
    Zapewniam, że będę tu wpadać, bo już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału!
    Pozdrawiam serdecznie! <3
    PS. Cudowny wiersz wybrałaś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję, że postanowiłaś zajrzeć! I jeszcze napisałaś tak miłe słowa :) Dzięki temu wiem, że warto poświęcić kilka tygodni nad jednym rozdziałem i go dopracowywać :)

      Usuń
  4. Witaj :)

    Na samym początku chciałam Ci przekazać moje gratulacje, że podjęłaś się tak trudnego tematu, jakim jest okupacja naszego kraju. Pisanie opowiadania osadzonego w realiach historycznych wymaga dużo czasu i cierpliwości, ale i efekt potrafi być bardzo satysfakcjonujący.

    Osobiście nie znam serialu „Czas Honoru” więc nie potrafię powiedzieć, jak bardzo się nim inspirujesz, ale sprawdziłam, że chyba bohaterowie są inni, więc z pewnością nie jest to kopia filmu – wielki plus. Generalnie stworzyłaś bardzo ciekawą historię, początek naprawdę świetnie rokuje i chciałabym poznać dalszy ciąg. Jest to oczywiście początek smutny i przygnębiający, ale jak inaczej oddać realia wojny? Tak po prostu musi być. Opowiadanie osadzone w takim okresie nie może być usłane różami i jest to zrozumiałe. Janka oczywiście szkoda, nie dane nam było go poznać, ale póki co wydaje się postacią szlachetną i bardzo pozytywną. Jego śmierć była rezultatem jego dobroci i chęci pomocy potrzebującej kobiecie oraz nieszczęśliwego przypadku – niesłusznego zesłania do getta. Jednak nie ma co się oszukiwać – na wojnie mnóstwo osób ginie na skutek „nieszczęśliwych przypadków”.

    Generalnie Twoje opowiadanie zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Postaraj się zwracać uwagę na długość zdań – w momencie, kiedy są one krótkie, o wiele bardziej zwiększają dynamizm sytuacji. Jednak przy opisach czasami przydałoby się je troszkę wydłużyć, ponieważ wtedy lepiej się czyta. Do tego momentami masz problemy z interpunkcją, pojawiały się też drobne literówki, ale to wszystko są małe niedociągnięcia, które można poprawić. Poza tym, kto nie robi błędów? :) Najważniejsze jest to, że opowiadanie przyjemnie się czyta, i że masz na nie pomysł. Nie dostrzegłam również żadnych błędów merytorycznych, a to w przypadku opowiadań osadzonych w historii również jest dosyć ważne.

    Jeszcze raz gratuluję i życzę wytrwałości w pisaniu. A gdybyś była zainteresowana innym opowiadaniem osadzonym również w realiach II wojny światowej, to zapraszam do siebie: giftmorder.blogspot.com

    Pozdrawiam ciepło i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. świetne. mega wzrószające. moje klimaty to znaczy wojna i te sprawy jak w serialu który jak wywnioskowałam lubisz tak samo bardzo jak ja :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Naprawdę świetnie się czyta to opowiadanie, chociaż wiadomo, że tematyka świetna nie jest, bo to w końca wojna pełna bólu i cierpienia. Jednak na pewno nie powinnaś żałować zakładania takiego opowiadania. Naprawdę trzeba było być silnym, aby po śmierci czyjejś nie upaść, nie zgubić w sobie nadziei na odzyskanie niepodległości. Nie zbuntować się do tego stopnia, że jawnie wystąpić z buntem i dość pochopnie, bo jednak do sukcesu potrzeba trochę przygotowań. Ciekawi mnie jak czuje się ich matka, wiedząc że wszyscy walczą, a ona każdego z nich może stracić. Mimo wszystko wydaję mi się, że powinna być dumna, bo robią coś aby wygrać i raczej to okazuje, napędzając Zosię do wstawania i jakiegoś odnalezienia radości w życiu. To na pewno było ważne, choć trudne w takich warunkach. Doszłam kiedyś do takiego wniosku, że w tych czasach naprawdę widać było komu na Tobie zależy i można było się dowiedzieć czy ktoś jest Twoim przyjacielem czy też nie. Wcale się nie dziwię, że się dziewczyna wystraszyła, bo zawsze mógł to być ktoś inny. Chociaż trochę śmiesznie, bo brzmiało to mniej więcej jak:"Szukasz mebli do salonu?, Tak tych sosnowych. Super, pobierzmy się" :D. Strasznie smutno mi się zrobiło, jak nagle zobaczyłam, że to już koniec rozdziału. Mam maturę "zaraz" i nie wiem czy uda mi się szybko nadrobić resztę, ale może mozolnym tempem tak, bo nie masz ich zbyt wiele :).
    "Czuła, że z natłoku emocji, że eksploduje." - Chyba niepotrzebne to drugie "że".
    "Nie chciała brać już w nim, czym udziału." - powinno być "w niczym"
    "Nie chce" - Wypowiadane słowa Zosi, kiedy nie chce wstać. "Nie chcę" powinno być. Może literówka, bo widzę, że raczej znasz tę regułę :)
    I jeszcze trochę literówek, ale ciężko się od nich uchować.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy