środa, 1 października 2014

Rozdział czwarty

„Kiedy niebezpieczeństwo jest tak wielkie,
że śmierć stała się nadzieją,
rozpacz jest brakiem nadziei,
że można umrzeć.”
- Gustaw Herling-Grudziński
Rok 1941
            Dni mijały powoli. Nic się nie zmieniało. Niemcy dalej chodzili po ulicach. Godzina policyjna zapadała zawsze w ten sam sposób i w ten sam sposób się kończyła. Na terenie całej Polski codziennie umierali ludzie, a świat? Świat istniał dalej. Egzystował. Były podejmowane próby walki z Hitlerem, ale obecnie ten jeden człowiek, trzymał w swoich rękach cały świat. Wszyscy byli mu podporządkowani. Mimo, że robili to, co chcieli, pozwolili mu zająć Czechosłowację, on wyciągnął swoje ręce po więcej. Zaatakował Polskę, Francję. Tylko Wielka Brytania dzielnie odpierała ataki wroga. Była sama na polu niekończącej się dla wszystkich bitwy.
            Na jednej z warszawskich ulic, które były okupowane przez niemieckiego najeźdźcę stała niewielka kamienica, w której mieściło się kilkupokojowe mieszkanie. W tym właśnie mieszkaniu znajdowały się dwie kobiety i jeden mężczyzna. Niby rodzina, a jednak nie do końca. Nie łączyły ich żadne więzy krwi. To była tylko przykrywka dla Niemców. Mężczyzna był żołnierzem, zrzuconym kilka dni wcześniej i rannym przez okupanta. Kobiety z kolei były łączniczkami Armii Krajowej i pod opiekę ich matki został dany młody żołnierz, aby dochodził do siebie. To jednocześnie miała być jego kryjówka. Młodość dla każdego młodego człowieka w tym kraju oznaczała walkę o wolność. Nikt nie tracił nadziei na to, że kiedyś przyjdzie mu zaczerpnąć powietrze w wolnej i niepodległej Polsce. Nikt. Wszyscy w to wierzyli. Wszyscy. Nie każdemu jednak było dane to by tego dożyć. Wielu już zginęło, a jeszcze więcej miało zginąć w imię Polski. Rodziny traciły bliskich, matki i ojcowie synów, siostry braci, narzeczone narzeczonych, żony mężów, córki ojców – wszystko w imię jednego: wolnej i niepodległej Polski.
            Młody mężczyzna, który znajdował się w tym mieszkaniu również o to walczył. To był jego cel. Był żołnierzem. Czekały na niego zadania do wykonania. Jednak najpierw musiał doprowadzić do porządku swoją rękę.
- Potrzebujesz coś? – Siedząc tak w ‘swoim’ pokoju usłyszał pod drzwiami głos jednej ze 'swoich' sióstr, które miały być jego kuzynkami.
- Wejdź – powiedział z lekkim uśmiechem.
            Na progu stanęła młoda dziewczyna. Okrągłą twarz okalały fale czarnych jak skrzydła kruka włosy. Intensywne zielone oczy wpatrywały się w niego i powtarzały pytanie, które zostały zadane kilka chwil wcześniej. Była dość wysoka i miała nienaganną figurę. Tego dnia ubrana w sukienkę w kolorze czerwonego wina, którą przyozdobiła złotą broszką. Na nogach miała czarne pantofelki, a w ręku trzymała biały sweterek, który miała założyć na siebie zaraz po wyjściu z mieszkania.
- Nic nie potrzebuje. Dziękuje, że pytasz – odpowiedział Piotr.
- Jeśli cokolwiek będziesz potrzebował to powiedz o tym Zosi. Ja muszę iść do pracy, a ona zajmie się gotowaniem obiadu – wyjaśniła Urszula i uśmiechnęła się delikatnie.
- Jasne.
- A ręka cię nie boli? Nic ci nie dolega? – dopytywała się Ula.
- Wszystko w porządku. Uwierz mi, że gdyby coś było nie tak natychmiast bym o tym powiedział. Najbardziej zależy mi na tym by móc w końcu robić coś pożytecznego, a nie siedzieć w wygodnym mieszkaniu i czekać na zbawienie – odpowiedział i uśmiechnął się lekko.
            Piotrek był bez wątpienia przystojnym mężczyzną. Dobrze zbudowany i wysportowany nienawidził bezczynności. Już w Wielkiej Brytanii dostawał szału, gdy tylko ćwiczyli, a nie byli transportowani do Polski. Chciał jak najszybciej wrócić do kraju i działać. Chciał jak najbardziej dać się w kość Niemcom. I gdy już w końcu udało mu się dostać do rodzinnego kraju, dał się zaskoczyć jak dziecko i postrzelić jak żółtodziób. Gdyby wtedy nie rozproszył swojej uwagi z pewnością uniknąłby strzału i niepotrzebnych kłopotów, jakie sprawiał swoim opiekunkom. On i Urszula mierzyli się wzrokiem. Od kiedy tu był mieli ze sobą świetny kontakt. Dużo lepszy niż z zamkniętą w sobie i pogrążoną w żałobie Zofią. Młoda dziewczyna mocno przeżywała śmierć swojego ukochanego, ale nie chciała o tym rozmawiać. Jakakolwiek wzmianka o Janku powodowała, że młoda Skotnicka uciekała do pokoju i nie wychodziła z niego przez resztę dnia.
- Świetnie  - powiedziała Ula. – Miłego dnia – dodała z uśmiechem i wyszła z pokoju skoczka, a następnie swoje kroki skierowała do kuchni gdzie Zofia gotowała obiad. – Wychodzę. Uważaj na siebie – powiedziała.
- Jak zawsze – usłyszała od siostry.          
            Brunetka skierowała swoje kroki do przedpokoju. Ubrała biały sweter, a na głowę założyła brązowy kapelusik. Poprawiła włosy, dłoń położyła na klamce i otworzyła drzwi. Stanęła jak wmurowana. W progu stało dwóch mężczyzn, z czego jeden właśnie zamierzał pukać. To byli przyjaciele Piotrka. Zupełnie nie wiedziała, po co tutaj przyszli. Mieli kompletny zakaz odwiedzania Kosy. Spojrzała na nich tak jak matka patrzy na psocące dziecko i pokiwała niedowierzająco głową.
- Jesteście totalnie szaleni? – spytała i wpuściła ich do środka.
- Chcemy odwiedzić przyjaciela – wyjaśnił starszy z mężczyzn.
- To mogliście przyjść osobno, a nie w duecie. Sprowadzacie na nas niebezpieczeństwo.
- Spotkaliśmy się bramie – wyjaśnił młodszy z nich.
- Idźcie do Kosy jak już jesteście, ale zachowujcie się normalnie. Nie stójcie przy oknie i nie rozmawiajcie głośno. Zachowujcie się tak jakby was tu nie było – pouczyła ich Urszula.
- Oczywiście – zasalutował młodszy z nich z figlarnym uśmiechem.
            Kobieta wyszyła z mieszkania, a oni weszli bez pukania do pokoju przyjaciela. Piotrek nie ukrywał, że ucieszył się na widok przyjaciół. Lubił towarzystwo swoich ‘kuzynek’ lecz co innego było pogadać z przyjaciółmi i dowiedzieć się, czym oni się zajmują. Najstarszy z nich nazywał się Władysław Kowalczyk. Obok prawego oka miał bliznę, która była pamiątką ze spotkania Londynie. Teraz to był jego znak charakterystyczny, który mógł go w każdej chwili zdradzić. Jednak nie to dla niego się liczyło. Dla niego najważniejsza była wolna Polska. To był jego cel oraz marzenie. Nie rozdrabniał się. Miał cel i zamierzał za wszelką cenę przyłożyć do niego swoją małą cegiełkę, nawet, jeśli miałby zginąć. Zawsze służył radą i pomocą. Nigdy nie zostawiał nikogo w potrzebie. Gdy kula leciała w stronę Piotra to on go popchnął w bok, jednak zbyt późno i chłopak został ranny.
            Z kolei Antoni Rostowski to był typ romantyka. Gdy jeszcze był w Polsce wiele dziewcząt za nim się oglądało na ulicy. Poszedł do wojska, bo wszyscy mężczyźni w jego rodzinie szli. On nie mógł być wyjątkiem. Dobrze się czuł chcąc pomóc ojczyźnie. Wychowywał się w wolnej Polsce i w takiej lub w walce o taki kraj chciał umrzeć.
- Jak się czujesz? – spytał Władysław i usiadł na wolnym krześle.
- Dobrze. Lekarka powiedziała, że jeszcze dwa dni i będę mógł wrócić – odpowiedział. – Już teraz wychodzę na miasto, bo byłoby dziwne dla sąsiadów, gdybym był cały czas w pokoju.
- Ponoć straciłeś rodziców. To by było całkiem normalne – stwierdził Antek, oglądając figurki stojące na biurku.
- Nie bądź takim intelektualistą Antek. A wy jak tam? – spytał.
- W porządku. Nie możemy ci za wiele powiedzieć – stwierdził Władek. – Jak wrócisz to dowództwo ci wszystko wyjaśni.
- Jasne – powiedział Piotrek, ale w głębi duszy czuł się jednak urażony odpowiedzią przyjaciela.
            Nie dość, że był zupełnie nie potrzebny, to jeszcze nie wiedział, co się dzieje. Chciał w końcu wkroczyć do akcji. Chciał działać. Chciał odwdzięczyć się swoją pracą za to, że ktoś się nim opiekuje. A przyjaciele nie chcieli mu nic powiedzieć. Rozumiał, że nie mogli, ale liczył, że trochę złamią zasady. Miał taką nadzieję.
            Siedzieli i rozmawiali. Wspominali dawne czasy oraz opowiadali jak było u nich w domu, gdy nagle usłyszeli delikatny głos, który śpiewał polską pieśń patriotyczną.
- Bywaj dziewczę zdrowe, Ojczyzna mnie woła… [1] - głos dziewczyny delikatnie roznosił się po całym mieszkaniu.
            Piotrek i Władek w zasadzie nie zwrócili na to uwagi, ale Antka zaczarowała barwa głosu. Kobieta powoli śpiewała utwór, który jego mama śpiewała mu, gdy był mały. Pamiętał te słowa do tej pory. Najsłodsze wspomnienie, jakie wiązało go z rodzicielką to właśnie, gdy śpiewała mu do snu.
- Przyniosę Ci trochę wody Piotrek, co? – spytał i wyszedł z pokoju nie słysząc sprzeciwu przyjaciela.
- Ale ja wcale nie chce wody – powiedział Kosa do Władka.
            Brunet, skręcił w prawo skąd dochodził głos. Stanął w drzwiach kuchni i ujrzał kobietę, która zaprowadziła go pani Janickiej. Ta sama smukła postać, te same włosy zaplecione tak jak wtedy w warkocz. Tylko sukienka inna. Tym razem była to granatowa w białe groszki, przewiązana w pasie białą tasiemką. Dziewczyna obierała właśnie ziemniaki na obiad i nuciła piosenkę. Mężczyzna oparł się o futrynę drzwi i przysłuchiwał kobiecie. Pamiętał, że tego dnia, gdy spotkali się pod pomnikiem Zygmunta jej zielone oczy były wyjątkowo smutne i pełne rozpaczy. Nie umiała nawet się uśmiechnąć.
- Nie rozpaczaj, dziewczę, zobaczym się w niebie… [1] – dokończył razem z nią, a dziewczyna drgnęła przestraszona i upuściła obieranego ziemniaka.
- Co ty tutaj robisz i jak tutaj wszedłeś? – spytała go bez żadnego powitania.
- Spodziewałem się, że usłyszę ‘dzień dobry’ lub ‘miło cię widzieć’ – powiedział Antoni.
- Oszalałeś? Po co tu przyszedłeś? Możesz ściągnąć na tę kamienicę Niemców, a na nas śmierć – przypomniała mu Zofia.
- Spokojnie. Twoja siostra nas wpuściła. Wpadliśmy na siebie w drzwiach.
- Następna, która postradała rozum – skomentowała dziewczyna i podniosła ziemniaka.
- Mama często śpiewała mi tę piosenkę – powiedział żołnierz.
            Spojrzała na niego i nic się nie odezwała. To była ulubiona piosenka Janka. Często jej ją nucił na ich spotkaniach, a teraz nie miał, kto. Była sama. Od jego śmierci minęło kilka dni, a ona nie mogła się z tym pogodzić. Cały czas czekała, że to będzie jakiś żart, ale nie był. Rudy kolejny raz odwiedził getto, ale tym razem nie przyniósł jej żadnej przesyłki, ani jednej. Minął ich kamienice jakby nigdy nic. Próbowała powstrzymać łzy. Nie chciała płakać przy obcym mężczyźnie. Mocniej zacisnęła rękę na nożu. Przygryzła wargę i wróciła do przerwanej czynności.
- Coś cię trapi – powiedział spokojnie Antek.
- Jak każdego z nas. Jest wojna. Każdy z nas się o coś boi, że kogoś straci. Każdego coś trapi – powiedziała, wrzucając ostatniego ziemniaka do garnka, a następnie wstawiając zupę. – Przyszedłeś po picie dla Piotrka? – spytała biorąc szklankę, którą postawiła na tacy, a następnie dostawiła dwie dodatkowe i wlała do nich kompotu. – Proszę – powiedziała i podała Antkowi.
            Rostowski wrócił do pokoju, gdzie przyjaciele o czymś żywo rozmawiali. Nie zauważył tego, że spojrzeli na siebie znacząco i bez słowa wzięli po szklance napoju. Siedzieli i rozmawiali jak to będzie, gdy w końcu wykurzą Niemców ze stolicy i całego kraju. Mieli plany. Chcieli założyć rodzinny. Chcieli wychowywać swoje dzieci w wolnym kraju, takim jak oni sami mieli okazję. Po dobrej godzinie rozmów usłyszeli ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział Piotrek, gasząc papierosa.
- Chodźcie do kuchni. Obiad gotowy – powiedziała.
- My się w zasadzie będziemy zbierać – powiedział Władek.
- Przestańcie. Siedzicie od godziny to kolejne pół was nie zbawi, a takiej ogórkowej już dawno nie jedliście – rzekła.
- W sumie tak pięknej kobiecie nie można odmówić – stwierdził Antoni, a Zofia obrzuciła go zimnym spojrzeniem.
            Usiedli w kuchni przy stole. Trzech dorosłych mężczyzn, a kobieta stanęła przy oknie. Panowie jedli w ciszy, a ona obserwowała ulicę. Nagle pod kamienice podjechał niemiecki samochód, z którego wysiadło kilku gestapowców.  
- Wiedziałam, że sprowadzicie kłopoty. Mamy towarzystwo. Gestapo pod domem.
            Mężczyźni jak na komendę wstali od stołu. Antoni i Władysław wyjęli broń, którą dostali od dowództwa kilka dni temu, a Piotrek patrzył zdezorientowany. Władek podszedł do drzwi i nasłuchiwał.
- Macie jakąś broń w domu? – spytał Kosa dziewczynę.
- W pokoju, który zajmujesz. W szafce na najwyższej półce – wyszeptała bladymi ustami.
            Antek stanął przed nią z bronią gotową do strzału, z kolei Piotrek poszedł sprawdzić tam gdzie dostał wskazówki. Sprawdził w magazynku czy są naboje. Było pięć. Wiedział, że mało, ale lepszy rydz niż nic. Stanął obok Władka, tak żeby zasłaniały go drugie drzwi i czekali. To było najdłuższe dziesięć minut w ich życiu. Słyszeli jak odgłosy ciężkich butów Niemców są coraz głośniejsze. Im bliżej byli mieszkania Zofii i jej rodziny tym bardziej kobieta była przekonana, że za chwile jej życie się skończy. Czas wlókł się niemiłosiernie. Zupa stygła w najlepsze, a ludzi na ulicach nie było. Samochód Gestapo skutecznie odstraszał. Gdy odgłosy były pod drzwiami, Władek i Piotrek skierowali swoje bronie w drzwi, gotowi wystrzelić gdyby ktoś tylko zapukał lub próbował otworzyć. Odgłosy zatrzymały się na chwilę by po chwili pójść na górę. Zosia pobladła jeszcze bardziej niż było to możliwe i instynktownie zbliżyła się do ściany jakby w nadziei, że znajdzie tam schronienie. Po kolejnych pięciu minutach usłyszeli damski krzyk i niemieckie rozkazy. Kogoś sprowadzano po schodach i nie szczędzono przy tym przekleństw. Skotnica, która stała pod ścianą zerknęła przez okno. To jej sąsiad był sprowadzany na dół.
- To Nowak… - powiedziała szeptem.
- Kto? – spytał Rostowski.
- Sąsiad. Prowadzi sklep spożywczy dwie ulice dalej – wyjaśniła. – Ale czemu go zabierają? – spytała.
- Może komuś sprzedał zgniłe ziemniaki? – zasugerował Władysław, który wszedł do kuchni, gdy samochód tylko odjechał.
- Idźcie już – powiedziała i usiadła blada na krześle. – Nie przychodźcie tu więcej – dodała i nalała sobie do szklanki kompotu, który wypiła od razu.
- Uważajcie na siebie – usłyszała głos najstarszego z nich, a potem tylko zamykane drzwi na zamek przez Piotrka, a po chwili rozpłakała się jak małe dziecko.
______________________________________________________
[1] Słowa piosenki „Bywaj dziewczę zdrowe”
____________________________________________________________
Ufff…. Nie mogłam napisać tego rozdziału. Nie miałam zamysłu, aż tu nagle. Ciach i bach i jest. Może nie najwyższych lotów, ale jest.
Nie wiem czy dobrze oddaje to wszystko, co kiedyś było, ale staram się jak najlepiej umiem.

Całuję, Lady Spark 

13 komentarzy:

  1. Matko, prawie zeszłam na zawał! Już się bałam, że z odwiedzinami chłopaków na prawdę jest coś nie tak i to dlatego przyjechało Gestapo.. Nie wiem, czy można westchnąć z ulgą, że się przeżyło, skoro aresztowany został inny człowiek. Choć wojna to trudny czas, kiedy społeczeństwo traciło wszystkie ludzkie odruchy, byle uratować swoje życie.
    Widać, że Zosia bardzo mocno przeżyła śmierć Janka i jeszcze przez długi czas będzie o tym rozmyślać. Domyślam się, że trudno jej będzie ponownie kogoś pokochać, kiedy w grę wchodzi możliwość utraty życia właściwie na każdym kroku. Coś mi się jednak wydaje, że Antek będzie bardzo chciał jakoś ją pocieszyć ;)
    Dziękuję za kolejny piękny rozdział!
    Pozdrawiam, Anna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałam doprowadzać do zawału! No może troszeczkę...
      Ja dziękuję za piękny komentarz :)

      Usuń
  2. Witaj!
    Na bloga wpadłam przypadkiem, przez jeden ze spisów opowiadań. Na początek powiem, że to właśnie opisem fabuły zachęciłaś mnie, abym przeczytała wszystkie cztery rozdziały. Jakoś nigdy nie byłam fanką tematyki drugiej wojny światowej, jednak postanowiłam poświęcić chwilę czasu i nie żałuję. Podoba mi się Twój styl pisania oraz to, jak przedstawiasz fakty. Wszystko ma swoje miejsce i pięknie zgrywa się z akcją. Brawo!
    Rozdział IV podobał mi się najbardziej, tak jak moja poprzedniczka bałam się o chłopaków, w sumie to ciągle się boję. Jednak ta wojna trzyma w napięciu. Uwielbiam fakt, że bohaterowie mogą zginąć w każdym momencie, to ekscytujące, ale za razem boję się do nich mocniej przywiązać. Pamiętam, że jak czytałam "Kamienie na szaniec", ło matko, kiedy to było, to popłakałam się strasznie. Jednak ten temat ma coś w sobie. Dobrze, że postanowiłaś właśnie o tym pisać. Dawno nie czytałam niczego z polskim tłem. No to chyba tyle ode mnie. Mam nadzieję, że na rozdział piąty nie będę musiała długo czekać. Dołączam do obserwatorów i zapraszam do siebie. Ale o tym w spamie coby tu nie śmiecić, sama nie znoszę spamu pod rozdziałem.
    Trzymaj się ciepło i pisz dalej! Twoja nowa czytelniczka - Juls

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znalazłam spamu, więc może po prostu wkleję link do siebie ;)
      http://uratuj-mnie-przed-nicoscia.blogspot.com/

      Usuń
    2. Dziękuję za komentarz :). Do Ciebie zajrzę z pewnością w wolnej chwili :)
      cieszą mnie takie pozytywne komentarz :) to opowiadanie jest dość ciężkie, bo trzeba dobrze się skupić na drobiazgach. Dlatego też długo mi schodzi pisanie rozdziałów. Mam nadzieję, że jednak trud się opłaci.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Z przyjemnością przeniosłam się znowu w tamte czasy. Wśród rozdziałów zdecydowanie mój faworyt. Było napięcie, akcja i czyżby początek uczucia? Klimat tego opowiadania bardzo mi pasuje, chociaż trochę stresuję się podczas czytania. I wiesz, czasami wydaje mi się, że Twoi bohaterowie naprawdę żyli kiedyś, są tak prawdziwi, ich dialogi tak realne...
    I jeszcze muszę dodać, że po każdym rozdziale jeszcze przez moment zawsze zostaję w tamtym świecie i ogarnia mnie nostalgia. Smutek jak wiele osób zginęło, jak wiele walczyło, jak wiele marzyło o tym, co mamy dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku! Nawet nie wiecie (zwracam się również do pozostałych czytelników) jak wiele dają mi takie Wasze komentarze. Nachodzą mnie wtedy myśli, że dam radę.
      Usłyszeć, że bohaterowie są jak żywi to największe szczęście dla mnie. Tak bardzo staram się by byli zwykłymi ludźmi, którzy kiedyś żyli i mieli swoje dramaty.
      Dziękuję za każde słowo.
      Pozdrawiam, Lady Spark

      Usuń
  4. Wątek miłosny... to coś dla mnie :D Mam nadzieję, że sytuacja między tą dwójką rozwinie się szybko!
    Rozdział trzymał w napięciu, czytało się go jednym tchem. Słowem - bardzo mi się podobał! I przepraszam, że nie skomentowałam ostatniej notki. Skleroza nie boli, stety lub niestety :) Niemniej poprzedni również był genialny.
    Pozdrawiam gorąco <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się rozwinąć sytuację w miarę poprawnie szybko :). Nie zapominajmy, że Zosia straciła ukochanego w gettcie.
      Dziękuję za każde słowo :) Starałam się by rozdział chociaż trochę trzymał w napięciu ;)
      Pozdrawiam <3

      Usuń
  5. Ja już kiedyś Ci powiedziałam, że to opowiadanie będzie wyjątkowe i każdym kolejnym odcinkiem tylko to potwierdzasz. I nam właśnie takich historii brakuję - o zwykłych ludziach, którzy stali się bohaterami, którzy walczyli nie tylko za swoją wolność, ale za wolność naszych kolejnych pokoleń. Chociaż Twoje postacie na dobrą sprawę są przecież fikcyjne, to przecież takich osób jak nasze siostry czy lotnicy było tysiące - walczący o wyższe dobro, żyjący w ciągłej niepewności, ale przy tym wszystkim przekonani o słuszności swoich zadań - a przecież gdyby nie oni, kto wie w jakiej sytuacji my byśmy się teraz znajdowali.

    Chwała i cześć bohaterom!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Były ich tysiące i te tysiące zginęły byśmy my mogli żyć w wolnej Polsce, czego na dobrą sprawę nie cenimy ani też władza nie docenia i myśli tylko o sobie.

      Usuń
  6. Na krawędzi. Niepotrzebne ryzyko ze strony chłopaków. Ja wiem, serce się wyrywa do bliskich, ale lepiej zachować ich i siebie przy życiu. Antek wyruszył na podryw ;) Nie ukrywam, ciężko będzie mu się przebić do wnętrza Zosi, do jej uczuć i ogonienia żalu po stracie. Nikt nie powiedział, że to niemożliwe ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. serce tak mi waliło, że ło!
    prześwietne.:D
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy