„Kiedy niebezpieczeństwo
jest tak wielkie,
że śmierć stała się
nadzieją,
rozpacz jest brakiem
nadziei,
że można umrzeć.”
-
Gustaw Herling-Grudziński
Rok 1941
Dni mijały powoli. Nic się nie zmieniało.
Niemcy dalej chodzili po ulicach. Godzina policyjna zapadała zawsze w ten sam
sposób i w ten sam sposób się kończyła. Na terenie całej Polski codziennie
umierali ludzie, a świat? Świat istniał dalej. Egzystował. Były podejmowane
próby walki z Hitlerem, ale obecnie ten jeden człowiek, trzymał w swoich rękach
cały świat. Wszyscy byli mu podporządkowani. Mimo, że robili to, co chcieli,
pozwolili mu zająć Czechosłowację, on wyciągnął swoje ręce po więcej.
Zaatakował Polskę, Francję. Tylko Wielka Brytania dzielnie odpierała ataki
wroga. Była sama na polu niekończącej się dla wszystkich bitwy.
Na
jednej z warszawskich ulic, które były okupowane przez niemieckiego najeźdźcę
stała niewielka kamienica, w której mieściło się kilkupokojowe mieszkanie. W
tym właśnie mieszkaniu znajdowały się dwie kobiety i jeden mężczyzna. Niby
rodzina, a jednak nie do końca. Nie łączyły ich żadne więzy krwi. To była tylko
przykrywka dla Niemców. Mężczyzna był żołnierzem, zrzuconym kilka dni wcześniej
i rannym przez okupanta. Kobiety z kolei były łączniczkami Armii Krajowej i pod
opiekę ich matki został dany młody żołnierz, aby dochodził do siebie. To
jednocześnie miała być jego kryjówka. Młodość dla każdego młodego człowieka w
tym kraju oznaczała walkę o wolność. Nikt nie tracił nadziei na to, że kiedyś
przyjdzie mu zaczerpnąć powietrze w wolnej i niepodległej Polsce. Nikt. Wszyscy
w to wierzyli. Wszyscy. Nie każdemu jednak było dane to by tego dożyć. Wielu
już zginęło, a jeszcze więcej miało zginąć w imię Polski. Rodziny traciły
bliskich, matki i ojcowie synów, siostry braci, narzeczone narzeczonych, żony
mężów, córki ojców – wszystko w imię jednego: wolnej i niepodległej Polski.
Młody
mężczyzna, który znajdował się w tym mieszkaniu również o to walczył. To był
jego cel. Był żołnierzem. Czekały na niego zadania do wykonania. Jednak
najpierw musiał doprowadzić do porządku swoją rękę.
- Potrzebujesz coś? – Siedząc
tak w ‘swoim’ pokoju usłyszał pod drzwiami głos jednej ze 'swoich' sióstr, które
miały być jego kuzynkami.
- Wejdź – powiedział z lekkim
uśmiechem.
Na
progu stanęła młoda dziewczyna. Okrągłą twarz okalały fale czarnych jak
skrzydła kruka włosy. Intensywne zielone oczy wpatrywały się w niego i
powtarzały pytanie, które zostały zadane kilka chwil wcześniej. Była dość
wysoka i miała nienaganną figurę. Tego dnia ubrana w sukienkę w kolorze
czerwonego wina, którą przyozdobiła złotą broszką. Na nogach miała czarne
pantofelki, a w ręku trzymała biały sweterek, który miała założyć na siebie zaraz
po wyjściu z mieszkania.
- Nic nie potrzebuje.
Dziękuje, że pytasz – odpowiedział Piotr.
- Jeśli cokolwiek będziesz
potrzebował to powiedz o tym Zosi. Ja muszę iść do pracy, a ona zajmie się
gotowaniem obiadu – wyjaśniła Urszula i uśmiechnęła się delikatnie.
- Jasne.
- A ręka cię nie boli? Nic ci
nie dolega? – dopytywała się Ula.
- Wszystko w porządku. Uwierz
mi, że gdyby coś było nie tak natychmiast bym o tym powiedział. Najbardziej
zależy mi na tym by móc w końcu robić coś pożytecznego, a nie siedzieć w
wygodnym mieszkaniu i czekać na zbawienie – odpowiedział i uśmiechnął się
lekko.
Piotrek
był bez wątpienia przystojnym mężczyzną. Dobrze zbudowany i wysportowany
nienawidził bezczynności. Już w Wielkiej Brytanii dostawał szału, gdy tylko
ćwiczyli, a nie byli transportowani do Polski. Chciał jak najszybciej wrócić do
kraju i działać. Chciał jak najbardziej dać się w kość Niemcom. I gdy już w
końcu udało mu się dostać do rodzinnego kraju, dał się zaskoczyć jak dziecko i
postrzelić jak żółtodziób. Gdyby wtedy nie rozproszył swojej uwagi z pewnością uniknąłby
strzału i niepotrzebnych kłopotów, jakie sprawiał swoim opiekunkom. On i
Urszula mierzyli się wzrokiem. Od kiedy tu był mieli ze sobą świetny kontakt.
Dużo lepszy niż z zamkniętą w sobie i pogrążoną w żałobie Zofią. Młoda
dziewczyna mocno przeżywała śmierć swojego ukochanego, ale nie chciała o tym
rozmawiać. Jakakolwiek wzmianka o Janku powodowała, że młoda Skotnicka uciekała
do pokoju i nie wychodziła z niego przez resztę dnia.
- Świetnie - powiedziała Ula. – Miłego dnia – dodała z
uśmiechem i wyszła z pokoju skoczka, a następnie swoje kroki skierowała do
kuchni gdzie Zofia gotowała obiad. – Wychodzę. Uważaj na siebie – powiedziała.
- Jak zawsze – usłyszała od
siostry.
Brunetka
skierowała swoje kroki do przedpokoju. Ubrała biały sweter, a na głowę założyła
brązowy kapelusik. Poprawiła włosy, dłoń położyła na klamce i otworzyła drzwi.
Stanęła jak wmurowana. W progu stało dwóch mężczyzn, z czego jeden właśnie
zamierzał pukać. To byli przyjaciele Piotrka. Zupełnie nie wiedziała, po co
tutaj przyszli. Mieli kompletny zakaz odwiedzania Kosy. Spojrzała na nich tak
jak matka patrzy na psocące dziecko i pokiwała niedowierzająco głową.
- Jesteście totalnie szaleni?
– spytała i wpuściła ich do środka.
- Chcemy odwiedzić
przyjaciela – wyjaśnił starszy z mężczyzn.
- To mogliście przyjść
osobno, a nie w duecie. Sprowadzacie na nas niebezpieczeństwo.
- Spotkaliśmy się bramie –
wyjaśnił młodszy z nich.
- Idźcie do Kosy jak już
jesteście, ale zachowujcie się normalnie. Nie stójcie przy oknie i nie
rozmawiajcie głośno. Zachowujcie się tak jakby was tu nie było – pouczyła ich
Urszula.
- Oczywiście – zasalutował
młodszy z nich z figlarnym uśmiechem.
Kobieta
wyszyła z mieszkania, a oni weszli bez pukania do pokoju przyjaciela. Piotrek
nie ukrywał, że ucieszył się na widok przyjaciół. Lubił towarzystwo swoich
‘kuzynek’ lecz co innego było pogadać z przyjaciółmi i dowiedzieć się, czym oni
się zajmują. Najstarszy z nich nazywał się Władysław Kowalczyk. Obok prawego
oka miał bliznę, która była pamiątką ze spotkania Londynie. Teraz to był jego
znak charakterystyczny, który mógł go w każdej chwili zdradzić. Jednak nie to
dla niego się liczyło. Dla niego najważniejsza była wolna Polska. To był jego
cel oraz marzenie. Nie rozdrabniał się. Miał cel i zamierzał za wszelką cenę
przyłożyć do niego swoją małą cegiełkę, nawet, jeśli miałby zginąć. Zawsze
służył radą i pomocą. Nigdy nie zostawiał nikogo w potrzebie. Gdy kula leciała
w stronę Piotra to on go popchnął w bok, jednak zbyt późno i chłopak został
ranny.
Z
kolei Antoni Rostowski to był typ romantyka. Gdy jeszcze był w Polsce wiele
dziewcząt za nim się oglądało na ulicy. Poszedł do wojska, bo wszyscy mężczyźni
w jego rodzinie szli. On nie mógł być wyjątkiem. Dobrze się czuł chcąc pomóc
ojczyźnie. Wychowywał się w wolnej Polsce i w takiej lub w walce o taki kraj
chciał umrzeć.
- Jak się czujesz? – spytał
Władysław i usiadł na wolnym krześle.
- Dobrze. Lekarka powiedziała,
że jeszcze dwa dni i będę mógł wrócić – odpowiedział. – Już teraz wychodzę na
miasto, bo byłoby dziwne dla sąsiadów, gdybym był cały czas w pokoju.
- Ponoć straciłeś rodziców.
To by było całkiem normalne – stwierdził Antek, oglądając figurki stojące na
biurku.
- Nie bądź takim
intelektualistą Antek. A wy jak tam? – spytał.
- W porządku. Nie możemy ci
za wiele powiedzieć – stwierdził Władek. – Jak wrócisz to dowództwo ci wszystko
wyjaśni.
- Jasne – powiedział Piotrek,
ale w głębi duszy czuł się jednak urażony odpowiedzią przyjaciela.
Nie
dość, że był zupełnie nie potrzebny, to jeszcze nie wiedział, co się dzieje.
Chciał w końcu wkroczyć do akcji. Chciał działać. Chciał odwdzięczyć się swoją
pracą za to, że ktoś się nim opiekuje. A przyjaciele nie chcieli mu nic
powiedzieć. Rozumiał, że nie mogli, ale liczył, że trochę złamią zasady. Miał
taką nadzieję.
Siedzieli
i rozmawiali. Wspominali dawne czasy oraz opowiadali jak było u nich w domu,
gdy nagle usłyszeli delikatny głos, który śpiewał polską pieśń patriotyczną.
- Bywaj dziewczę zdrowe, Ojczyzna mnie woła… [1] - głos dziewczyny
delikatnie roznosił się po całym mieszkaniu.
Piotrek
i Władek w zasadzie nie zwrócili na to uwagi, ale Antka zaczarowała barwa
głosu. Kobieta powoli śpiewała utwór, który jego mama śpiewała mu, gdy był
mały. Pamiętał te słowa do tej pory. Najsłodsze wspomnienie, jakie wiązało go z
rodzicielką to właśnie, gdy śpiewała mu do snu.
- Przyniosę Ci trochę wody
Piotrek, co? – spytał i wyszedł z pokoju nie słysząc sprzeciwu przyjaciela.
- Ale ja wcale nie chce wody
– powiedział Kosa do Władka.
Brunet,
skręcił w prawo skąd dochodził głos. Stanął w drzwiach kuchni i ujrzał kobietę,
która zaprowadziła go pani Janickiej. Ta sama smukła postać, te same włosy
zaplecione tak jak wtedy w warkocz. Tylko sukienka inna. Tym razem była to
granatowa w białe groszki, przewiązana w pasie białą tasiemką. Dziewczyna
obierała właśnie ziemniaki na obiad i nuciła piosenkę. Mężczyzna oparł się o
futrynę drzwi i przysłuchiwał kobiecie. Pamiętał, że tego dnia, gdy spotkali
się pod pomnikiem Zygmunta jej zielone oczy były wyjątkowo smutne i pełne
rozpaczy. Nie umiała nawet się uśmiechnąć.
- Nie rozpaczaj, dziewczę, zobaczym się w niebie… [1] – dokończył razem z nią, a
dziewczyna drgnęła przestraszona i upuściła obieranego ziemniaka.
- Co ty tutaj robisz i jak
tutaj wszedłeś? – spytała go bez żadnego powitania.
- Spodziewałem się, że
usłyszę ‘dzień dobry’ lub ‘miło cię widzieć’ – powiedział Antoni.
- Oszalałeś? Po co tu
przyszedłeś? Możesz ściągnąć na tę kamienicę Niemców, a na nas śmierć –
przypomniała mu Zofia.
- Spokojnie. Twoja siostra
nas wpuściła. Wpadliśmy na siebie w drzwiach.
- Następna, która postradała
rozum – skomentowała dziewczyna i podniosła ziemniaka.
- Mama często śpiewała mi tę
piosenkę – powiedział żołnierz.
Spojrzała
na niego i nic się nie odezwała. To była ulubiona piosenka Janka. Często jej ją
nucił na ich spotkaniach, a teraz nie miał, kto. Była sama. Od jego śmierci
minęło kilka dni, a ona nie mogła się z tym pogodzić. Cały czas czekała, że to
będzie jakiś żart, ale nie był. Rudy kolejny raz odwiedził getto, ale tym razem
nie przyniósł jej żadnej przesyłki, ani jednej. Minął ich kamienice jakby nigdy
nic. Próbowała powstrzymać łzy. Nie chciała płakać przy obcym mężczyźnie.
Mocniej zacisnęła rękę na nożu. Przygryzła wargę i wróciła do przerwanej
czynności.
- Coś cię trapi – powiedział
spokojnie Antek.
- Jak każdego z nas. Jest
wojna. Każdy z nas się o coś boi, że kogoś straci. Każdego coś trapi –
powiedziała, wrzucając ostatniego ziemniaka do garnka, a następnie wstawiając
zupę. – Przyszedłeś po picie dla Piotrka? – spytała biorąc szklankę, którą
postawiła na tacy, a następnie dostawiła dwie dodatkowe i wlała do nich
kompotu. – Proszę – powiedziała i podała Antkowi.
Rostowski
wrócił do pokoju, gdzie przyjaciele o czymś żywo rozmawiali. Nie zauważył tego,
że spojrzeli na siebie znacząco i bez słowa wzięli po szklance napoju.
Siedzieli i rozmawiali jak to będzie, gdy w końcu wykurzą Niemców ze stolicy i
całego kraju. Mieli plany. Chcieli założyć rodzinny. Chcieli wychowywać swoje
dzieci w wolnym kraju, takim jak oni sami mieli okazję. Po dobrej godzinie
rozmów usłyszeli ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział
Piotrek, gasząc papierosa.
- Chodźcie do kuchni. Obiad
gotowy – powiedziała.
- My się w zasadzie będziemy
zbierać – powiedział Władek.
- Przestańcie. Siedzicie od
godziny to kolejne pół was nie zbawi, a takiej ogórkowej już dawno nie
jedliście – rzekła.
- W sumie tak pięknej
kobiecie nie można odmówić – stwierdził Antoni, a Zofia obrzuciła go zimnym
spojrzeniem.
Usiedli
w kuchni przy stole. Trzech dorosłych mężczyzn, a kobieta stanęła przy oknie.
Panowie jedli w ciszy, a ona obserwowała ulicę. Nagle pod kamienice podjechał
niemiecki samochód, z którego wysiadło kilku gestapowców.
- Wiedziałam, że sprowadzicie
kłopoty. Mamy towarzystwo. Gestapo pod domem.
Mężczyźni
jak na komendę wstali od stołu. Antoni i Władysław wyjęli broń, którą dostali
od dowództwa kilka dni temu, a Piotrek patrzył zdezorientowany. Władek podszedł
do drzwi i nasłuchiwał.
- Macie jakąś broń w domu? –
spytał Kosa dziewczynę.
- W pokoju, który zajmujesz.
W szafce na najwyższej półce – wyszeptała bladymi ustami.
Antek
stanął przed nią z bronią gotową do strzału, z kolei Piotrek poszedł sprawdzić
tam gdzie dostał wskazówki. Sprawdził w magazynku czy są naboje. Było pięć.
Wiedział, że mało, ale lepszy rydz niż nic. Stanął obok Władka, tak żeby
zasłaniały go drugie drzwi i czekali. To było najdłuższe dziesięć minut w ich
życiu. Słyszeli jak odgłosy ciężkich butów Niemców są coraz głośniejsze. Im
bliżej byli mieszkania Zofii i jej rodziny tym bardziej kobieta była
przekonana, że za chwile jej życie się skończy. Czas wlókł się niemiłosiernie.
Zupa stygła w najlepsze, a ludzi na ulicach nie było. Samochód Gestapo
skutecznie odstraszał. Gdy odgłosy były pod drzwiami, Władek i Piotrek
skierowali swoje bronie w drzwi, gotowi wystrzelić gdyby ktoś tylko zapukał lub
próbował otworzyć. Odgłosy zatrzymały się na chwilę by po chwili pójść na górę.
Zosia pobladła jeszcze bardziej niż było to możliwe i instynktownie zbliżyła
się do ściany jakby w nadziei, że znajdzie tam schronienie. Po kolejnych pięciu
minutach usłyszeli damski krzyk i niemieckie rozkazy. Kogoś sprowadzano po schodach
i nie szczędzono przy tym przekleństw. Skotnica, która stała pod ścianą
zerknęła przez okno. To jej sąsiad był sprowadzany na dół.
- To Nowak… - powiedziała
szeptem.
- Kto? – spytał Rostowski.
- Sąsiad. Prowadzi sklep
spożywczy dwie ulice dalej – wyjaśniła. – Ale czemu go zabierają? – spytała.
- Może komuś sprzedał zgniłe
ziemniaki? – zasugerował Władysław, który wszedł do kuchni, gdy samochód tylko
odjechał.
- Idźcie już – powiedziała i
usiadła blada na krześle. – Nie przychodźcie tu więcej – dodała i nalała sobie
do szklanki kompotu, który wypiła od razu.
- Uważajcie na siebie –
usłyszała głos najstarszego z nich, a potem tylko zamykane drzwi na zamek przez
Piotrka, a po chwili rozpłakała się jak małe dziecko.
[1] Słowa piosenki „Bywaj dziewczę zdrowe”
____________________________________________________________
Ufff…. Nie mogłam napisać tego rozdziału.
Nie miałam zamysłu, aż tu nagle. Ciach i bach i jest. Może nie najwyższych
lotów, ale jest.
Nie wiem czy dobrze oddaje to wszystko,
co kiedyś było, ale staram się jak najlepiej umiem.
Całuję,
Lady Spark
Matko, prawie zeszłam na zawał! Już się bałam, że z odwiedzinami chłopaków na prawdę jest coś nie tak i to dlatego przyjechało Gestapo.. Nie wiem, czy można westchnąć z ulgą, że się przeżyło, skoro aresztowany został inny człowiek. Choć wojna to trudny czas, kiedy społeczeństwo traciło wszystkie ludzkie odruchy, byle uratować swoje życie.
OdpowiedzUsuńWidać, że Zosia bardzo mocno przeżyła śmierć Janka i jeszcze przez długi czas będzie o tym rozmyślać. Domyślam się, że trudno jej będzie ponownie kogoś pokochać, kiedy w grę wchodzi możliwość utraty życia właściwie na każdym kroku. Coś mi się jednak wydaje, że Antek będzie bardzo chciał jakoś ją pocieszyć ;)
Dziękuję za kolejny piękny rozdział!
Pozdrawiam, Anna.
Nie chciałam doprowadzać do zawału! No może troszeczkę...
UsuńJa dziękuję za piękny komentarz :)
Witaj!
OdpowiedzUsuńNa bloga wpadłam przypadkiem, przez jeden ze spisów opowiadań. Na początek powiem, że to właśnie opisem fabuły zachęciłaś mnie, abym przeczytała wszystkie cztery rozdziały. Jakoś nigdy nie byłam fanką tematyki drugiej wojny światowej, jednak postanowiłam poświęcić chwilę czasu i nie żałuję. Podoba mi się Twój styl pisania oraz to, jak przedstawiasz fakty. Wszystko ma swoje miejsce i pięknie zgrywa się z akcją. Brawo!
Rozdział IV podobał mi się najbardziej, tak jak moja poprzedniczka bałam się o chłopaków, w sumie to ciągle się boję. Jednak ta wojna trzyma w napięciu. Uwielbiam fakt, że bohaterowie mogą zginąć w każdym momencie, to ekscytujące, ale za razem boję się do nich mocniej przywiązać. Pamiętam, że jak czytałam "Kamienie na szaniec", ło matko, kiedy to było, to popłakałam się strasznie. Jednak ten temat ma coś w sobie. Dobrze, że postanowiłaś właśnie o tym pisać. Dawno nie czytałam niczego z polskim tłem. No to chyba tyle ode mnie. Mam nadzieję, że na rozdział piąty nie będę musiała długo czekać. Dołączam do obserwatorów i zapraszam do siebie. Ale o tym w spamie coby tu nie śmiecić, sama nie znoszę spamu pod rozdziałem.
Trzymaj się ciepło i pisz dalej! Twoja nowa czytelniczka - Juls
Nie znalazłam spamu, więc może po prostu wkleję link do siebie ;)
Usuńhttp://uratuj-mnie-przed-nicoscia.blogspot.com/
Dziękuję za komentarz :). Do Ciebie zajrzę z pewnością w wolnej chwili :)
Usuńcieszą mnie takie pozytywne komentarz :) to opowiadanie jest dość ciężkie, bo trzeba dobrze się skupić na drobiazgach. Dlatego też długo mi schodzi pisanie rozdziałów. Mam nadzieję, że jednak trud się opłaci.
Pozdrawiam :)
Z przyjemnością przeniosłam się znowu w tamte czasy. Wśród rozdziałów zdecydowanie mój faworyt. Było napięcie, akcja i czyżby początek uczucia? Klimat tego opowiadania bardzo mi pasuje, chociaż trochę stresuję się podczas czytania. I wiesz, czasami wydaje mi się, że Twoi bohaterowie naprawdę żyli kiedyś, są tak prawdziwi, ich dialogi tak realne...
OdpowiedzUsuńI jeszcze muszę dodać, że po każdym rozdziale jeszcze przez moment zawsze zostaję w tamtym świecie i ogarnia mnie nostalgia. Smutek jak wiele osób zginęło, jak wiele walczyło, jak wiele marzyło o tym, co mamy dzisiaj.
Jejku! Nawet nie wiecie (zwracam się również do pozostałych czytelników) jak wiele dają mi takie Wasze komentarze. Nachodzą mnie wtedy myśli, że dam radę.
UsuńUsłyszeć, że bohaterowie są jak żywi to największe szczęście dla mnie. Tak bardzo staram się by byli zwykłymi ludźmi, którzy kiedyś żyli i mieli swoje dramaty.
Dziękuję za każde słowo.
Pozdrawiam, Lady Spark
Wątek miłosny... to coś dla mnie :D Mam nadzieję, że sytuacja między tą dwójką rozwinie się szybko!
OdpowiedzUsuńRozdział trzymał w napięciu, czytało się go jednym tchem. Słowem - bardzo mi się podobał! I przepraszam, że nie skomentowałam ostatniej notki. Skleroza nie boli, stety lub niestety :) Niemniej poprzedni również był genialny.
Pozdrawiam gorąco <3
Postaram się rozwinąć sytuację w miarę poprawnie szybko :). Nie zapominajmy, że Zosia straciła ukochanego w gettcie.
UsuńDziękuję za każde słowo :) Starałam się by rozdział chociaż trochę trzymał w napięciu ;)
Pozdrawiam <3
Ja już kiedyś Ci powiedziałam, że to opowiadanie będzie wyjątkowe i każdym kolejnym odcinkiem tylko to potwierdzasz. I nam właśnie takich historii brakuję - o zwykłych ludziach, którzy stali się bohaterami, którzy walczyli nie tylko za swoją wolność, ale za wolność naszych kolejnych pokoleń. Chociaż Twoje postacie na dobrą sprawę są przecież fikcyjne, to przecież takich osób jak nasze siostry czy lotnicy było tysiące - walczący o wyższe dobro, żyjący w ciągłej niepewności, ale przy tym wszystkim przekonani o słuszności swoich zadań - a przecież gdyby nie oni, kto wie w jakiej sytuacji my byśmy się teraz znajdowali.
OdpowiedzUsuńChwała i cześć bohaterom!
Były ich tysiące i te tysiące zginęły byśmy my mogli żyć w wolnej Polsce, czego na dobrą sprawę nie cenimy ani też władza nie docenia i myśli tylko o sobie.
UsuńNa krawędzi. Niepotrzebne ryzyko ze strony chłopaków. Ja wiem, serce się wyrywa do bliskich, ale lepiej zachować ich i siebie przy życiu. Antek wyruszył na podryw ;) Nie ukrywam, ciężko będzie mu się przebić do wnętrza Zosi, do jej uczuć i ogonienia żalu po stracie. Nikt nie powiedział, że to niemożliwe ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
serce tak mi waliło, że ło!
OdpowiedzUsuńprześwietne.:D
pozdrawiam